Jeszcze rok, dwa temu bałam się rozmawiać z ludźmi. Dzisiaj mogę to tak nazwać. Lęk przed utrzymaniem kontaktu wzrokowego, jąkanie, stres. Nie grało roli, czy to nowo poznana osoba, czy koleżanka z pracy. Czy mężczyzna, czy kobieta. Czy z uśmiechem, czy z obojętnością. Blokada, kolana z waty, osobowość kinestetyka. Nie pamiętam, kiedy dokładnie nastał moment poprawy panowania nad sobą i własnym ciałem w takich sytuacjach, ale pamiętam, co wtedy się zmieniło. Przede wszystkim brak rozmyślań: " czy aby ta osoba mnie lubi? Czy ma wobec mnie złe intencje? Czy widać, że coś jest ze mną nie okej? "
Zaczęło dziać się tak po prostu.
Po prostu podejdę, po prostu porozmawiam. Po prostu będzie dobrze, po prostu proste plecy, cycki do przodu, głowa do góry. Ha! Zaburzenia lękowe. Każdy pewnie niejednokrotnie spotkał się w życiu z sytuacją, kiedy danego dnia nie masz po prostu ochoty wychodzić do ludzi. Kocyk, herbatka, dobra książka. Ewentualnie piwko ( lub dwa:) ), kot na kolanach, film. Wyobraźcie sobie mieć tak codziennie. Jak się nie pogubić i sprostać życiu? Praca, szkoła, relacje koleżeńskie poszły w odstawke. Obwinianie siebie.
Teraz uważam, że nie warto się poddawać, trzeba zacząć żyć TERAZ i TU. Im więcej myślimy nad każdym swoim ruchem, tym bardziej wychodzi on nienaturalnie. Albo zastanawiamy się nad tym, co ktoś pomyśli o nas, zamiast skupić się nad tym co robimy. Koncentracja.
Jestem mega dumna, że jest obecnie tak, jak jest. Że walcze nad każdą swoją wadą, że zaczynam zmiany od SIEBIE. NIe dzisiaj, jutro się uda. Ale jutro spróbuję jeszcze raz :))